Opowiadanie ,,I właśnie wtedy wyszłam na prostą..."

   Życie. Raz wzbijasz się w powietrze, a raz upadasz. Raz się śmiejesz, raz płaczesz. Czasem chcesz żyć, a czasem modlisz się, aby to wszystko się już skończyło. Moje życie to raczej te drugie opcje. Wychowałam się w domu dziecka. Wiele osób mnie adoptowało, a może raczej brali mnie na próbę, ale gdy tylko ujrzeli, że na skroni mam mały znak w kształcie gwiazdy, od razu mnie oddawali. Do dziś nie wiem dokładnie dlaczego tak było. Opiekunki z domu dziecka mówiły, że gwiazda to trochę kontrowersyjne znamię.
   Dziś kończę 18 lat. Mam nadzieję, że gdy wyjdę zza murów, odnajdę siebie. Nie mam wykształcenia, więc wątpię, że ktoś da mi jakąś pracę. Nie mam rodziny, bo ci oddali mnie w wieku trzech lub dwóch lat. Ale za to mam coś innego. Mam pasję. Od dziecka oglądałam zawody jazdy figurowej na łyżwach. Tak bardzo chciałabym być taka jak te wszystkie tancerki. Abym mogła założyć parę łyżew i popędzić w wir fantazji na lodzie. Poczuć, że jestem wolna, że moje życie to coś niesamowitego... Ale żeby to wszystko osiągnąć, trzeba mieć pieniądze. Nie oszukujmy się, tylko to się teraz liczy. A ja nie miałam zbyt dużo. No, a gdyby tak iść w szczegóły, potrzebny jest także partner. Mam miotłę, to też się liczy?
   Wypuszczono mnie w końcu z domu dziecka. Patrzyłam na świat całkowicie inaczej, ale było mi nadal trochę smutno. Udałam się w kierunku wielkiego wieżowca, bo stwierdziłam, że to hotel. W końcu udało mi się coś wynająć, ale nie za pierwszym razem. Tutaj nie ma miejsc, tutaj za drogo, a tutaj jest zbyt elegancko, by ktoś z domu dziecka mógł tu mieszkać. Pękało mi serce, gdy ktoś mi odmawiał, ale szukałam dalej. W końcu udało mi się ubłagać niską kobietę przy kości o jeden mały pokoik na najwyższym piętrze. Teraz została mi tylko kwestia pracy. Mogłabym zostać lekarzem, prawnikiem, aktorką, łyżwiarką... tymczasem podaję kawę w barze niedaleko jakiegoś tam liceum. Tak mijały dni i tygodnie, a ja nadal nie mogłam zrobić nic, by poczuć się szczęśliwą. Czułam, że całe moje życie wisi na włosku, naprawdę.
   Pewnego deszczowego dnia, gdy wbiegłam do pokoju hotelowego przemoczona od stóp do głów, stało się coś niesamowitego. Tuż przed moimi oczyma ukazała się piękna para nowych i błyszczących się łyżew. Byłam tak zaskoczona i podekscytowana, że miałam ochotę krzyczeć, ale sąsiedzi już spali, a wolałam nie ryzykować wyrzucenia z hotelu. Obok pięknego, skórzanego buta leżała mała karteczka z dopiskiem: ,,Spełniaj marzenia, kochanie''. Kto to mógł być? Ktoś kto mnie zna, ktoś z rodziny? Sama nie wiem...
   Kiedy byłam mała pierwsze trzy lata życia spędziłam z mamą. Gdybym tylko wiedziała gdzie jest, czemu mnie oddała, jak mogła? Możliwe też, że ona nie żyje. Taty to nawet nie pamiętam. Nie mogłam się powstrzymać. Założyłam łyżwy i... gleba. Kto normalny zakłada łyżwy w pokoju hotelowym?!
  Szybko ruszyłam w stronę lodowiska. Wiem, gdzie było. Gdy tylko wbiegłam do środka, poczułam, że serce bije mi mocniej, a nogi rwą do tańca resztę ciała. Nauka zajmowała aż za długo...
   Życie nigdy nie mogłoby mi darować. Upadłam, tym razem w sposób niebezpieczny, niebezpiecznie smutny... Oczywiście, złamanie...
Szpital był trochę jak dom dziecka.
Niby możesz uciec, ale nie powinnaś.
Niby przyjmujesz leki, ale nie chcesz.
Niby żyjesz, ale umierasz, nie robisz tego co kochasz. Nie masz nic, nic...
   Łzy same spływały mi po policzku, a łyżwy samotnie leżały w kącie. W moich uszach można było usłyszeć ich ciche szepty ,,No dalej, załóż nas... daj się ponieść...''. Tak bardzo tego pragnęłam! Czas mijał. Wreszcie po dwóch miesiącach mogłam wrócić na lodowisko. Tak bardzo mnie to uszczęśliwiało. Nagle wpadłam na kogoś. Był to chłopak.
 - Jeju, dopiero co wróciłam po dwóch miesiącach przerwy, a już kolizja.
 - Jeju - zaczął chłopak - dopiero co tu wszedłem, a już ktoś ma ze mną problem - uśmiechnął się lekko.
Mówił pół żartem, pół serio. Przedstawił się jako Michael Strenght. Był tu nowy.
 - Zaczynam jeździć w duecie... tylko że nie mam partnerki.
To była dla mnie szansa, szansa na zdobycie kompana na łyżwy.
 - Ja nie mam partnera - stwierdziłam.
Mógłby teraz powiedzieć ,,Aha''. Mimo to zapytał, czy pojeżdżę razem z nim. Zgodziłam się, rzecz jasna, jednak to, co stało cię później... Oficjalnie miałam partnera, byłam częścią duetu. Cieszyłam się ogromnie. Po drodze do hotelu przypomniałam sobie o jednej rzeczy... Czynsz. Miałam go spłacić do dziś. I to właśnie w taki sposób wylądowałam na chodniku. Myślałam tylko, że zamarznę i umrę jeśli gdzieś się nie schowam. Zadzwoniłam do Michaela i zapytałam cicho:
 - Mike, nie mam gdzie spać, czy mogłabym...
 - Jasne, skoro to tylko jeden dzień, to czemu nie? - odpowiedział.
Tak więc... z dnia zrobił się tydzień. Co zrobić, miałam tylko 100 dolców w kieszeni, a Michael chyba nie miał nic przeciwko temu. Tego dnia, gdy byliśmy na lodowisku, ogłoszono konkurs duetów. Wygraną będzie puchar, wielkie pieniądze, kontrakt na skalę światową, a także mieszkanie w luksusowym apartamencie. Wszystko brzmiało tak idealnie, tak pięknie, tak niemożliwie... Bo to serio niemożliwe, żebym ja wygrała. Chociaż pod skrzydłami Michaela, który swoją drogą był genialny...
  Przygotowywaliśmy się dniami, nocami i byliśmy uparci jak mało kto. Liczył się tylko cel, ale i dobra zabawa. Wreszcie nadszedł dzień konkursu. To wtedy pierwszy raz poczułam, że coś może się udać, po raz pierwszy... Wystąpiliśmy nie tylko ciałem, ale włożyliśmy w to całe swoje serce.Gdy tylko skończyliśmy, owacje na stojąco nie miały końca. Chyba im się podobało. Mój wzrok przykuła pewna kobieta. Wyglądała jak każda, ale gdy na nią patrzyłam, czułam coś bardzo dziwnego...
   Czekaliśmy na wyniki, gdy Mich mówił:
 - Poszło nam niesamowicie. Byłaś niesamowita, widać było, że płynęłaś tam jak w morzu, że latałaś...
 - Dziękuję. ty też byłeś genialny!
  Wreszcie nadszedł czas na ogłoszenie wyników. Oczekiwaliśmy z zamkniętymi oczami, trzymając się za ręce. A gdy usłyszeliśmy swoje imiona... WYGRALIŚMY! Przytuliłam Michaela i spojrzałam na kobietę. Te oczy... ten piękny, szczery uśmiech... ta twarz, którą widywałam przy śniadaniu przez trzy lata... To była moja... Moja matka.

I właśnie wtedy moje życie wyszło na prostą. Już wszystko musiało być dobrze, wszystko...

Wiecie co? Znacie już moją historię. Byłam niepozorną dziewczynką z domu dziecka. Nie miałam niczego. I nagle wszystko się zmieniło. Odnalazłam swoją drogę, spełniłam marzenia. To wszystko dzięki temu, że uwierzyłam. Miałam nadzieję i się nie poddałam. Do tego otaczali mnie ludzie, których kocham. Pamiętaj... Po burzy zawsze wzejdzie słońce.



Mam nadzieję, że to opowiadanie się Wam spodobało! Czekajcie na następne... Dziękuję wam, że jesteście!

Komentarze

  1. To prawda ! Zawsze po burzy wychodzi słońce ! :)
    I nigdy nie jest na nic za późno
    www.ambasadorkimarek.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajne opowiadanie pokazujące, że choć jest źle zawsze jest szansa na szczęście :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz